Otworzyłam drzwi i wolnym krokiem weszłam na salę. Z kolejnymi minutami dołączały inne osoby. Podłoga stopniowo zaczęła się zapełniać od mat i pomocy – pasków, koców, kostek.
– Stań prosto. Połącz stopy razem, a palce wyciągnij do przodu i rozszerz na boki – usłyszałam głos nauczyciela. – Dociśnij środki pięt do podłogi, podnieś łuki stóp. Nogi utrzymuj wyprostowane, a rzepki kolan podciągnij do góry. Wydłuż boki ciała i wyciągnij ręce w dół. Barki przesuń w tył i w dół.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć samej sobie na pytanie, gdzie mam te rzepki i jak je podciągnąć, nauczyciel już stał przede mną.
– Łuki stóp do góry. Tak. Palce bardziej rozszerzone. Dociśnij krawędzie stóp mocniej do podłogi. Łuki stóp (…) – w jego głosie wyczuwalne było lekkie zniecierpliwienie.
Potem było już tylko gorzej. Zanim zdążyliśmy przejść do kolejnej asany, całe moje ciało było spięte. Miałam wrażenie, że moje mięśnie zaczynają zamieniać się w kamienie. Rozejrzałam się dookoła na napięte od skupienia twarze pozostałych uczestników i pomyślałam „o nie, to nie dla mnie”.
Tak wyglądała moja pierwsza lekcja jogi. Po trzeciej poddałam się i przez kilka kolejnych lat żyłam w przekonaniu, że joga jest dla masochistów i nie chcę z nią mieć nic wspólnego.
Na szczęście kilka lat później trafiłam na zajęcia do Basi Tworek. Ku mojemu zaskoczeniu Basia zachęcała, żeby słuchać swojego ciała, sprawdzać na jaki zakres pozwala ono danego dnia, nie wciskać się na siłę w pozycję. Mówiła, żeby szukać w pozycjach miękkości, wprowadzała na zajęciach masę śmiechu i luz. Och, jakże to było inne od tej pierwszej lekcji doświadczenie!
Zrozumiałam, że joga jodze nierówna, a dużo zależy od podejścia i od nauczyciela. Od kilku lat praktykuję jogę regularnie – początkowo u Basi, później pod okiem kolejnych nauczycielek jogi.
Czego nauczyły mnie zajęcia jogi?
- Eksperymentuj i szukaj tego, co sprawdza się u Ciebie.
Jestem prawie pewna, że ten pierwszy nauczyciel, który zupełnie nie sprawdził się dla mnie, ma wielu uczniów, którzy cenią jego podejście. Podobnie jest z innymi aktywnościami fizycznymi. Osobiście wolę osoby, które prowadzą zajęcia na luzie, z poczuciem humoru i dystansem, bez wprowadzania zbędnego napięcia. Znam jednak osoby, które wolą trenerów, którzy są wymagający i dają „wycisk”. Szczerze mówiąc, ja od takich bardzo szybko bym uciekła ;-)
Tak samo w innych sytuacjach, dla różnych osób coś innego może być tym najlepszym wyborem. Ważne, żeby sprawdzać co jest dobre dla Ciebie.
Kiedy prowadzę warsztaty, mówię uczestnikom, żeby nie traktowali tego, co przekazuję jako jedyną możliwość. Żeby sprawdzali ze sobą co im pasuje, a co nie. Żeby filtrowali wszystko przez swoje doświadczenia i brali to, co im służy. To, co jest potrzebne i wartościowe na dany moment.
- Czasem się rozwijam, a czasem zwijam.
Wielokrotnie na zajęciach jogi przekonywałam się, że nie warto niczego zakładać z góry. To, że dotychczas nie byłam w stanie zrobić świecy czy mostka nie znaczy, że nadal tego nie potrafię. Jedyny sposób, żeby się tego dowiedzieć, to sprawdzić, jak jest dzisiaj.
Ta zasada działa też w drugą stronę – to, że w zeszłym tygodniu miałam jakiś zakres w danej pozycji, nie świadczy o tym, że i dzisiaj będzie on tak samo duży. Może być tak, że się zmniejszył, bo mam więcej napięć w ciele po jakiejś stresującej sytuacji. Albo po prostu mam słabszy dzień.
Podobnie mam na co dzień – czasem w jakimś obszarze rozwijam się, a za jakiś czas robię krok albo kilka kroków w tył. I to też jest ok.
- Mniej znaczy więcej.
Joga nauczyła mnie, że siła tkwi w prostocie. Zajęcia, na których robimy proste sekwencje, w które wkładam całą swoją uwagę, dają mi bardzo dużo. Wychodzę z nich zrelaksowana, spokojna. Po prostu jest mi po nich dobrze. I nie potrzebuję jakichś wielkich wygibasów czy zakładania nóg za głowę ;-)
Coraz częściej przekonuję się też, że w życiu nie chodzi o to, żeby robić więcej, szybciej, biec coraz dalej. Kiedy upraszczam codzienne czynności, robię mniej i zostawiam miejsce na to, żeby po prostu sobie pożyć, tym jest mi lepiej. Jestem bardziej zadowolona z życia i otwarta na to, co przynosi codzienność.
- Czasem najlepsze, co mogę zrobić dla siebie, to odpocząć.
Kilka lat temu niezależnie od tego jak się czułam, szłam na zajęcia, bo „przecież mam karnet i szkoda go zmarnować”.
Joga nauczyła mnie, że czasem najlepszym wyborem jest odpoczynek. Jeśli jestem bardzo zmęczona lub coś mnie boli, wiem, że powrót do domu i zwinięcie się w kulkę pod kocem będzie lepszym pomysłem niż wyciskanie z siebie ostatnich rezerw energii i pójście na jogę.
Przyjęcie tej lekcji i zaakceptowanie faktu, że nie zawsze muszę być w świetnej kondycji zajęło mi parę lat. Cieszę się, że w końcu zastosowałam ją w praktyce, bo sprawdza się nie tylko w przypadku jogi, ale i w innych, codziennych sytuacjach. Teraz już wiem, że gdy jestem zmęczona, odłożenie na bok obowiązków i krótka drzemka czy spacer przyniosą mi więcej korzyści niż kontynuowanie zadań na siłę, mimo zmęczenia.
- Luz i odpuszczenie mogą dać więcej niż działanie na siłę.
Kiedyś myślałam, że, aby się rozciągnąć, potrzeba siły, wytrwałości i wielu powtórzeń. Na jodze nauczyłam się, że dużo więcej daje wydech, luz i odpuszczenie. Im głębiej oddycham i im mniej się spinam, tym łatwiej moje ciało rozluźnia się i… tym bardziej się rozciąga. To takie działanie przez nie-działanie.
W innych obszarach także widzę, że im bardziej odpuszczam, zwalniam tempo, tym więcej w efekcie udaje mi się osiągnąć. Jest jeszcze efekt uboczny – czuję się wtedy szczęśliwsza. Czego i Wam życzę! :-)
Jestem ciekawa czy też praktykujecie jogę i jakie lekcje Wam przyniosła. Podzielcie się w komentarzach! :-)